Hello Charlotte EP3: Childhood’s End

Hello Charlotte, jako seria, przeszło długą drogę od swoich skromnych początków. Po dość słabym debiucie w Epizodzie 1, wydanie EP2 okazało się odnalezieniem przez serię swojej tożsamości i skierowaniem jej na właściwe tory. Wydany później krótki spin-off: Delirum, był już dalszą próbą usprawnienia formuły serii i bardzo dobrą grą samą w sobie. Jedynym, co pozostało autorowi serii do zrobienia było ją odpowiednio zakończyć i z pewnością zadanie to zostało zakończone sukcesem – produktem końcowym jest Childhood’s End, najbardziej ambitna i rozbudowana część serii.

Tak, jak w poprzednich częściach cyklu – fabuła w Hello Charlotte gra najważniejszą rolę i w trzeciej odsłonie nie jest inaczej. Nie obyło się jednak bez niespodzianek, gdyż tym razem tytuł nie jest jedną historią, którą poznajemy od początku do końca, ale opowieść podzielona jest na dwie części – odmienne w kwestii prowadzenia historii i rozgrywki, ale wciąż mocno ze sobą powiązane.

W grze, tradycyjnie, wcielamy się w Lalkarza, który opiekuje się tytułową dziewczynką. Tym razem jednak wersja Charlotte, z którą będziemy się zaznajamiać, przypomina bardziej jej przedstawienie w Delirium, niż niewinną bohaterkę z pierwszej i drugiej odsłony serii. Tutejsza Charlotte Wiltshire jest samolubna, okrutna i cyniczna, a dystopijny świat, który zamieszkuje, pasuje do niej jak ulał. Cechy jej charakteru, które mogliśmy poznać wcześniej, praktycznie tu nie istnieją – nawet inni mieszkańcy Domu, w poprzednich częściach będący zazwyczaj przyjaźnie do niej nastawieni, tutaj nie chcą mieć z nią nic wspólnego, nawet próbując ją zabić, gdy tylko nadarzy się okazja (ironicznie, ku uciesze bohaterki). Charlotte tej gry ma też kolejną, dodatkową rolę. Jest ona bowiem przywódcą szkolnego kultu, nastawionego na „pozostanie czystym”, co sprowadza się do brutalnych, pokazywanych w telewizji mordów, dokonywanych na wybranych przez publikę ofiarach.

Jak widać, historia tej części jest o wiele bardziej mroczna i edgy niż poprzedniczki (nawet w stosunku do Delirium, które mocno wchodziło w to terytorium, zahaczając wręcz o absurd), jednakże ma ona wiele więcej wątków, niż się początkowo wydaje – nawet zmiana klimatu serii ma tu swoje uzasadnienie. W trakcie poznawania fabuły będziemy kierować nie tylko Charlotte, ale także innymi postaciami, przez co poznamy dodatkowe, głębsze oblicze świata przedstawionego, który nadaje podstawę nie tylko historii przedstawionej w tej grze, ale całej serii w ogóle. Można odnieść wrażenie, że Childhood’s End jest momentem, do którego cała seria zdawała się dążyć, w kwestii fabuły, przez cały ten czas – fakt bycia jej finałem bardzo więc tu pasuje.

Jest to też bardzo godny finał, gdyż umiejętności autora w kwestii prowadzenia historii znacznie wzrosły od skromnych początków serii i Childhood’s End jest tego dowodem. Dialogi, przeciętne w poprzednich częściach, tutaj są świetnie napisane: kwestie wypowiadane przez postacie są zgrabnie ujęte, mocne i płyną naturalnie. Tempo fabuły (głównie w Epizodzie 0) także jest doskonale prowadzone – nie czuć tu straconego czasu i wręcz nie można się doczekać kolejnych fabularnych niespodzianek, które zaserwuje nam produkcja. Zaletą są także wątki podejmowane przez produkcję i jej motywy, które są o wiele wyższego kalibru od większości innych gier z RM’a (a nawet gier w ogóle) – w kwestii ich przedstawienia i prowadzenia. Mogę tylko powiedzieć, że gra momentami robi się naprawdę ciężka, nie sprawiając przy tym wrażenia, że zamierzonym efektem było tylko zszokowanie odbiorcy lub moralna masturbacja autora. Będąc przyzwyczajonym do bardzo nisko postawionej poprzeczki w podobnych produkcjach, było to dla mnie miłe zaskoczenie i myślę, że twórcy należy się duży szacunek za umiejętne podejście do kwestii, przy której najpewniej wyłożyłoby się wielu innych, domorosłych developerów.

Historia gry, niestety, nie jest jednak bez wad. Jak wspomniano na początku – z pewnością jest to najbardziej ambitna odsłona serii, co niestety działa też na jej niekorzyść. Grając, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że autor próbował swoją opowieścią osiągnąć o wiele za dużo. Sprawia to, że jest ona dość niechlujna w ilości serwowanych wątków, a pod koniec – praktycznie nie do ogarnięcia, pomimo bycia klamrą spinającą całe uniwersum HC… Historię najprościej można określić jako „podwójna meta” (obiecuję, po zaznajomieniu się z grą, to ma sens), gdzie znaczna większość postaci, które we wcześniejszych częściach serii były poboczne, okazuje się nagle mieć większe znaczenie dla całości historii. Na tyle, że Charlotte, choć wciąż ważny element tej opowieść, schodzi na boczny tor, a nasza uwaga skupia się na tym, co reprezentują sobą inne postacie. Jest to przedstawione w typowy dla tej serii, mocno surrealistyczny sposób i otwarty na interpretację gracza. Ponadto, znaczna ilość nowych wątków, w połączeniu z tym, co można było poznać w poprzednich częściach, sprawia wrażenie, że uwaga gracza jest wystawiana na praktycznie niemożliwą próbę sklecenia tego wszystkiego. Nie byłoby to problemem, gdyby nie dochodziła do tego próba dialogu z graczem i inne przykłady burzenia czwartej ściany, co komplikuje sprawy aż nadto, doprowadzając grę do punktu krytycznego i robiąc z całości ogromny bałagan. Żeby nie było – zrozumiałem samą fabułę i co działo się na ekranie, ale za cholerę nie mogę powiedzieć, że mam pewność co do większości przedstawionych tu wątków i znaczenia całej historii.

Powodem tego stanu rzeczy jest prawdopodobnie to, że historia Hello Charlotte, z biegiem czasu, stawała się bardziej osobista dla autora, przez co zaczęły pojawiać się w niej wątki bezpośrednio nawiązujące do jego/jej życia (co sam przyznaje w udzielonym wywiadzie oraz w liściku do graczy, dostępnym po zakończeniu gry). Oczywiście nie ma w tym nic złego, ale taki nagły dodatkowy „poziom”, przez który już skomplikowana historia stała się o wiele bardziej dezorientująca, ciężko uznać za ogromną zaletę dla całości. Był to też pewnie powód, dla którego jedne z moich ulubionych elementów serii – cechy świata bazujące na klasycznym science-fiction – zeszły na dalszy plan i poza nielicznym tym, co wraca z poprzednich części, są zauważalnie rzadsze.

Wcześniej wspomniany był też fakt, że gra dzieli się na dwie części. I tutaj niestety trzeba wspomnieć o tym, że Epizod 0 – ten pierwszy, z którym mamy do czynienia po uruchomieniu gry – jest, w moim odczuciu, o wiele lepiej zaprojektowany i ciekawszy, niż następujący po nim Epizod 3. Sprawia to, że zakończenie rozgrywki może pozostawić trochę gorzki smak, kiedy już będzie po wszystkim, ale przynajmniej początek jest mocny.

Jak już przy elementach gry, które idą jej gorzej, jesteśmy – należy wspomnieć o rozgrywce. Tradycyjnie dla tej serii jest to jej najmniej rozbudowany element: grający drugie, a nawet trzecie skrzypce do opowiadanej historii. Tutaj także pojawia się duża różnica pomiędzy obiema częściami tej gry. Początek i całość Epizodu 0 przypominają to, co mogliśmy doświadczyć w drugiej odsłonie cyklu, czyli będziemy głównie chodzić kierowaną w danym momencie postacią, zbierać przedmioty i działać w odpowiedni sposób z otoczeniem, by pchnąć liniową fabułę do przodu. Szczęśliwie unikniemy bezsensownego systemu walki z Epizodu 2 (gra sama przyznaje, że to był głupi pomysł). Jest to w miarę spokojne i płynne doświadczenie, za wyjątkiem paru nielicznych momentów, gdzie trudno odnaleźć odpowiednią drogę, by kontynuować historię. Druga część gry, niestety, wypada w tej kwestii o wiele gorzej. Poza elementami wspomnianymi wcześniej dochodzi też bardziej tradycyjna dla RM-owych horrorów otwarta (ale w nikłym stopniu) eksploracja, zagadki i jedna, obrzydliwa sekcja zręcznościowa, robiąc z niej praktycznie nawiązanie do pierwszej gry z serii… Co, jak dla mnie, jest dość słabym pomysłem, biorąc pod uwagę fakt, że była to część, która początkowo odwiodła mnie od wypróbowania reszty sagi… Na szczęście wykonanie jest o wiele lepsze niż w EP1, co nie zmienia faktu, że historia i sposób jej prowadzenia w drugiej części gry bardzo przez to cierpią.

Wracając do pozytywów – Hello Charlotte: Childhood’s End jest bardzo dobrze wykonaną produkcją pod względem technicznym i audiowizualnym. Podczas gry nie uświadczyłem ani jednego błędu i całość przeszedłem bez żadnych problemów. W oczy rzuciło mi się parę niedoróbek, np. postać czasem obracająca się w złą stronę lub wciąż istniejący problem z pomijaniem okienek dialogowych z użyciem klawisza Shift i brak zatrzymania się tekstu przed dokonaniem wyboru (przez co można kliknąć na opcję, kiedy próbuje się przyśpieszyć tekst lecący w okienku) – co potrafi napsuć krwi, ale poza tym: nic poważnego.

Graficznie gra wygląda świetnie w kwestii lokacji (większość jest narysowana i pokolorowana ręcznie, co doskonale pasuje do stylu gry), portretów postaci i szeroko pojętej estetyki. Jedynym gorszym elementem są proste sprite’y postaci, z bardzo limitowanymi animacjami i przez to – mocno wybijające się od powszechnej, wysokiej jakości – ale jest to też problem, na który cierpiały wszystkie gry z cyklu. Najlepiej wykonane są, jak zwykle, obrazki na cały ekran, narysowane w charakterystycznym dla autora stylu. Są one na tyle powodem do dumy twórcy, że możemy obejrzeć ponownie każdy full-art w grze z poziomu menu pauzy, co też z przyjemnością zdarzało mi się czynić. Muzyka jest w większości oryginalna (składająca się z kawałków słyszanych w poprzednich częściach oraz nowych kompozycji), poza paroma utworami royalty-free. Ścieżka dźwiękowa jest całkiem niezła, jedynym do czego mógłbym się przyczepić to utwory chip-tune’owe, będące motywami przewodnimi jednej postaci, które są bardzo powtarzalne i przez to denerwujące, zwłaszcza że przyjdzie nam w ich akompaniamencie rozwiązać parę zagadek w już i tak słabszym Epizodzie 3.

Finałowy etap historii Charlotte jest najdłuższą (przejście całości zajęło mi ponad 3 godziny) i ostatecznie – najbardziej ambitną częścią serii. Produkcja, sama w sobie, posiada sporą ilość zgrzytów (zwłaszcza w drugiej części gry) i, dyskusyjnie, robi z fabuły całej sagi ogromny bałagan, przez który trudno się przebić, ale nie można odmówić jej bycia bardzo dobrą grą. Jest to godne zakończenie przygód Charlotte i każdy fan serii powinien być z Childhood’s End bardzo zadowolony. Ewolucja tych gier, z mocno średnich RM-owych horrorów do jednego z lepszych przedstawicieli gatunku, była bardzo inspirująca i z pewnością udowadnia, że względnie duża popularność serii była i jest całkowicie zasłużona. Można mieć nadzieję, że tworzenie Hello Chalotte było dla twórcy okazją do nabycia ogromnej ilości doświadczenia w robieniu gier i spodziewać się kolejnych, bardzo dobrych produkcji – na co na pewno będę miał oko.

Karrmel21

Autor gry: etherane
Wersja RM: VX Ace
Gatunek: Przygodówka, horror
Status: Pełna wersja
Rok wydania: 2018
Download: Steam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.