Jeżeli chodzi o bezdenną, króliczą norę jaką są horrorowe przygodówki stworzone w RPG Makerze – tylko parę z produkcji w tym gatunku jest w stanie wyjść poza szereg i cieszyć się uznaniem (oraz dobrym słowem) społeczności graczy. Gry te mają w sobie, najczęściej, coś ciekawego lub unikatowego, co pozwala im wybić się z legionów konkurencji – chociażby poprzez oprawę graficzną, atmosferę, pomysł lub ciekawą historię. Jednym z przykładów takich produkcji jest seria Hello Charlotte, autorstwa Etherane – względnie popularna w zachodnich kręgach związanych z Makerem. I rzeczywiście – jest to seria bardzo unikatowa w swym gatunku, a przy tym nierówna w praktycznie wszystkich swoich aspektach. I chociaż jakość poszczególnych gier serii jest zmienna (zazwyczaj na plus), to niedoskonałości Hello Charlotte są najbardziej widoczne i dotkliwe w pierwszym epizodzie historii tytułowej dziewczynki.
W grze przejmujemy rolę „Lalkarza” o imieniu Seth, przydzielonego do opieki nad Charlotte Wiltshire – małą dziewczynką żyjącą w miejscu zwanym „Domem”, którego surrealistyczna natura będzie lepiej wyjaśniona w kolejnych epizodach. Jako lalkarz kierujemy działaniami Charlotte i dokonujemy za nią wyborów, czego bohaterka i inne postacie są całkowicie świadome (inspiracja OFF jest tu oczywista, zwłaszcza patrząc po minimalistycznej oprawie graficznej produkcji). Zgodnie z przydzieloną nam rolą, jako Lalkarz będziemy opiekować się Charlotte podczas jej codziennego życia oraz perypetii, w które wplącze się w pewnym momencie eksplorując swój dom.
W kwestii scenariusza – ciężko napisać cokolwiek konkretnego o linii fabularnej tej gry. Jest to pierwszy rozdział większej historii, który pełni bardziej rolę prologu i wprowadzenia do świata przedstawionego, niż zamkniętego i satysfakcjonującego wątku. Ujawnia się tu też pierwsza wada w fabule tej gry – podczas, praktycznie, całego trwania produkcji brakuje jakiegoś wydarzenia, które na dobre rozpoczęłoby historię. W praktyce – przez połowę gry błąkamy się, wraz z Charlotte, bez celu po Domu, rozmawiając z różnymi postaciami i robiąc to, na co dziewczynka ma akurat ochotę. Zaletą tego jest, co prawda, możliwość dowiedzenia się więcej o świecie przedstawionym w grze, ale ciężko oprzeć się wrażeniu, że jest to marnowanie czasu, zanim historia rozpocznie się „naprawdę”. W drugiej połowie gry natomiast Charlotte i uzyskana, podczas wspomnianego wcześniej wałęsania się po domu, postać towarzysząca błąkają się po innym wymiarze, do którego weszli z poziomu telewizora, szukając wyjścia i prowadząc przy tym niezobowiązujące śledztwo – więc przynajmniej już nie bez celu.
Na szczęście podczas trwania swojej drugiej połowy, fabuła zdaje się w końcu nabierać kształtu i na sam koniec otrzymujemy dobry i intrygujący cliffhanger dla drugiego epizodu. Miałem jednak wrażenie, że gra spóźniła się z rozpoczęciem swojej historii o jakieś dobre pół godziny, a kiedy w końcu się to stało – po prostu się skończyła. Oczywiście, należy zdać sobie sprawę, że jest to ledwie pierwszy epizod w całej serii, jednakże fabuła zdaje się odwlekać rozpoczęcie samej siebie o wiele za długo, nawet jak na standardy typowego prologu, czy ogólnie wolno opowiadanej historii. W efekcie – pomimo tego, że szczerze podobała mi się końcowa część gry – byłem wtedy już dość znudzony i myślę, że końcówka nie działała na mnie tak dobrze jak mogłaby przy lepiej prowadzonej opowieści.
Skoro omówiona została już historia jako taka, należałoby wspomnieć o jakości tej opowieści i ta jest… w porządku. Dialogi spełniają swoją rolę prowadzenia fabuły dalej i karmienia gracza informacjami, ale nie wywołały one u mnie zachwytu. W przypadku głównej bohaterki i jej towarzysza z drugiej połowy gry, wypowiadane kwestie są często dość naiwne i ckliwe (i pseudo-poważne, w przypadku postaci towarzyszącej), ale to dzieci, więc można to wybaczyć. Postacie, które napotkamy w grze nie są zbyt ciekawe i wydają się dość kliszowe (za wyjątkiem paru przypadków, ale wspomnienie o nich podpada pod spoilery), co tyczy się także samej Charlotte, która nie odbiega zbytnio od standardów typowej protagonistki z RM-owych horrorów. Należy wspomnieć, że kwestia ta będzie poprawiała się wraz z kolejnymi grami w serii, jednakże ta recenzja dotyczy tylko pierwszej części, gdzie sytuacja jest jaka jest. W grze występuje też humor, zazwyczaj mocno „randomowy”, którego wartość rozrywkowa jest… ummm… subiektywna? Osobiście, miałem kamienną twarz przez całą grę, nawet w scenkach komediowych, ale to, najpewniej, bardziej problem ze mną, niż z tą produkcją.
Prawdopodobnie najlepszą i najbardziej unikatową częścią tej gry jest świat przedstawiony, będącym tłem dla fabuły. Jest to mocno inspirowane klasycznym science-fiction, dystopijne uniwersum (jedna z postaci nawet nosi imię Huxley), z porządną dozą surrealizmu i takimi konceptami jak kosmiczne cywilizacje, czy odrębne światy/wymiary. Wszystko to jest bardzo interesujące i proszące o odkrywanie/przemyślenia, szkoda tylko, że proces ten jest mocno utrudniony przez praktycznie bezcelową pierwszą połowę gry i samą rozgrywkę.
Przejdźmy do oprawy audio-wizualnej! Jest to kolejny, ogromny atut tej gry, tuż za światem który przedstawia. Produkcja posiada autorską grafikę, która – jak wspomniano wcześniej – jest mocno inspirowana klasycznym OFF (co jest jeszcze bardziej oczywiste w kolejnych częściach), głównie przez minimalistyczne, jednokolorowe lokacje, niekiedy zamieniające się w graficzny miszmasz. W grze znajdziemy też jedną lokalizację złożoną całkowicie z RTP, która miała zapewne stanowić kontrast z resztą gry, ale w rzeczywistości można wyczuć, że była zrobiona trochę na siłę i niezbyt „klei” się z resztą produkcji, ale to prawdopodobnie jedyna wada w tej kwestii.
Jako, że jest to RM-owy horror, nie mogło też obejść się bez portretów postaci i obrazków na cały ekran, narysowanych przez autora. Te są bardzo wysokiej jakości i widać w nich wiele włożonego serca i talentu. Autor był/a z nich na tyle dumny, że część znajdziek, na które natrafimy podczas naszej przygody, to będzie concept art lub narysowane scenki z postaciami z gry. Jeżeli chodzi o muzykę – ta jest, w większości, pobrana z darmowych źródeł, ale należy przyznać, że została dobrana dobrze i spełnia swoje zadanie w umacnianiu surrealistycznej atmosfery produkcji. Niestety – żadna z nich nie wpadła mi jakoś w ucho i prawdę mówiąc – podczas pisania recenzji musiałem włączyć grę jeszcze raz, żeby przypomnieć sobie jej brzmienie.
Cóż –zapnijcie pasy, bo samolot „Hello Charlotte” dramatycznie traci wysokość i zaraz krajobraz zostanie uzupełniony o jeden, wielki krater. Niewielu przeżyje. Powiedzmy sobie szczerze – nie wiem, czy to prawda, ale od pierwszego epizodu Hello Charlotte czuć ostry zapach „pierwszej gry”. Produkcja ta ma w sobie tyle błędów w kwestii projektowej i technicznej, że fakt narodzenia się z niej całej, popularnej serii to praktycznie cud albo błąd w matriksie. Myślę, że to świadczy o tym jak dobre są atuty tej gry, jeżeli są one w stanie podtrzymać taki wykolejony pociąg… Albo świadczy o standardach widowni.
Ale po kolei. Może trochę dramatyzuję. Fakt – grę da się ukończyć od początku, do końca, ale przygoda ta nie będzie należała do łagodnych. Prawdę mówiąc – w kwestii rozgrywki, jest to jedna z gorszych produkcji z Makera w jaką miałem przyjemność zagrać, a wierzcie mi – konkurencja jest tu spora. Jak już wspomniano na początku recenzji – jest to horrorowa przygodówka, czyli nasze kierowanie Charlotte będzie opierało się na interakcji z otoczeniem, rozmawianiu z postaciami i rozwiązywaniem zagadek. W większości przypadków, rozgrywka przebiega tak jak można się tego spodziewać – łażenie po mapach, zbieranie przedmiotów itd. Niestety, gra (zwłaszcza w środku historii) decyduje, że nie może być gorsza od innych RM-owych horrorów i serwuje nam najgorsze aspekty, które ten gatunek ma do zaoferowania. Labirynt wypełniony przeciwnikami zabijającymi Charlotte na jedno dotknięcie? Zagadki, które są albo banalnie proste, albo kompletnie niejasne? Momenty, które zdają się służyć tylko traceniu czasu? Wszystko to zawarte jest w Hello Charlotte w ilościach prawie hurtowych.
Prawdopodobnie, najgorszym elementem są jednak nagłe śmierci naszej bohaterki, które przyjmują postać „Złych Zakończeń” wyrzucających nas prosto do menu (co ciekawe, jedno z tych „Złych Zakończeń”, które otrzymujemy w wyniku naszego niewłaściwego wyboru pozwala nam wybrać ponownie, raz jeszcze – ale jest to tylko jeden, jedyny przypadek w całej grze). Trial and error w tej grze jest okropny i tylko w niektórych przypadkach jesteśmy właściwie ostrzeżeni i możemy przyznać, że Charlotte została zabita z naszej winy. Dlatego, zawsze należy mieć przy sobie zapisany stan gry i zapisywać ją często. To, na szczęście, jest dostępne z poziomu menu, kiedy tylko chcemy… z wyjątkiem jednej lokacji, gdzie ironicznie – ryzyko nagłej śmierci jest chyba największe w całej grze (chociażby, poprzez uruchomienie przeciwników, co – nie oszukujmy się – sprawia, że lepiej po prostu wczytać wtedy poprzedni zapis). Sprawia to, że produkcja jest nieziemsko frustrująca i nie zdziwiłbym się, gdyby duża część graczy odpadła przed zobaczeniem finału. Cholera – gra jest bardzo krótka(niecała godzina na moim ostatnim zapisie), ale za pierwszym razem musiałem ją przejść w 3 sesjach, rozdzielonych całymi tygodniami miedzy sobą – właśnie dlatego, że nie miałem siły, aby zmuszać się do grania dalej.
Rozgrywka nie jest, jednak jedynym źródłem frustracji, jakie będzie na nas czekać przy obcowaniu z pierwszym epizodem Hello Charlotte. Jakość wykonania i stan techniczny tego tytułu także pozostawia sporo do życzenia. Jak wspomniałem wcześniej – czuć tu syndrom „pierwszej gry” na kilometr. Poczynając od drobiazgowych błędów początkującego twórcy, jak o konieczności naciskania klawisza użycia przy przejściach będących „pustą kratką”, nadużywania zmiany perspektywy przy przechodzeniu do nowych map, czy słabego i niekiedy dezorientującego projektu poziomów (na szczęście – gra jest mocno liniowa, co sprawia, że kwestia ta nie boli tak bardzo jak mogłaby przy bardziej otwartym projekcie), po bardziej denerwujące niedopatrzenia – np. brak pauzy/dodatkowej akceptacji przy wyborach postaci (bardzo często zdarzało się, że chcąc pominąć animację przewijania dialogu, niechcący dokonałem wyboru zanim nawet miałem możliwość zobaczenia dostępnych opcji, co było BARDZO wkurzające ).
Gra nie jest też wolna od bugów, co trochę dziwi patrząc jak liniowa ona jest ( z drugiej strony – wspomniany wcześniej, możliwy syndrom „pierwszej gry”). Ich ilość nie jest, co prawda, bliska hordzie robaków żerujących na gnijącym ciele, ale czuć tu (poza wspomnianym ciałem), że testy nie były raczej priorytetem przy produkcji. Przynajmniej raz zdarzyła się sytuacja, gdzie wetknąłem swój nadpobudliwy nos do poprzedniej lokacji, co doprowadziło grę do soft-locku i niemożności wyjścia z powrotem. Innym razem, nie ważne co robiłem – nie byłem w stanie przejść jednej z zagadek (żeby było zabawniej, to była też jedna z tych łamigłówek, która zabijała naszą biedną bohaterkę, ale to szczegół). Po dalszej próbie, tym razem z poradnikiem, okazało się, że gra się, po prostu, zepsuła i musiała nie załapać któregoś z przełączników. Wczytanie wcześniejszego zapisu, sprzed wejścia do lokacji, szczęśliwie, naprawiło problem, ale na pewno był to niechlubny moment podczas mojego przechodzenia gry. Na pewno dał mi on jeszcze więcej powodów do paranoicznego zapisywania postępu…
Na szczęście takie „ekstremalne” błędy były raczej pojedynczymi przypadkami i ustępowały miejsca drobniejszym niedociągnięciom, które nie przeszkadzały w samej rozgrywce, jednakże wszystko to sprawia, że jakość wykonania gry ze strony technicznej jest dość niska, nawet po ściągnięciu najnowszej dostępnej wersji z itch.io. Można co prawda dyskutować, że jest to produkcja darmowa oraz możliwie pierwsza gra autora, co daje pewną ulgę w niedociągnięciach, ale trzeba też pamiętać, że istnieje wiele innych gier, które także są „pierwsze” i „darmowe”, a których jakość wykonania jest na wiele wyższym poziomie.
Prawdę mówiąc – ciężko jest mi szczerze polecić pierwszy epizod historii Charlotte, nawet pomimo swojej niskiej ceny 0 zł. Rozgrywka w tej grze jest dość słaba i często frustrująca, a kwestie techniczne także pozostawiają wiele do życzenia. Historia przedstawiona w produkcji jest ciekawa (chociaż potrzebuje za dużo czasu, by się w końcu rozkręcić), a zakończenie jest bardzo dobre i tworzy solidny fundament na kontynuację (która się, w końcu, pojawiła), jednakże nie wiem czy poznanie ich jest warte obcowania z kiepską rozgrywką. Na szczęście produkcja jest krótka i można ją spokojnie ukończyć w niecały wieczór… jeżeli się od niej nie odbijecie. Niestety – ambitne, pierwsze kroki nowej serii rozpoczynają się od potknięcia o własne nogi i dość niefortunnego upadku.
Normalnie, zakończyłbym recenzję w tym miejscu, ale mówimy tutaj tylko o pierwszym epizodzie serii, składającej z 5 części(w tym spin-offa i visual novel). Na szczęście jakość kolejnych gier w tym uniwersum jest o wiele lepsza i skok ten zaczyna się już od kolejnego, drugiego epizodu. Dlatego też, pomimo tego, że nie mogę polecić pierwszego epizodu Hello Charlotte, nie widzę żadnych przeciwwskazań do rekomendacji reszty serii, co może być kłopotliwe, gdyż znajomość tej nieszczęsnej części jest wymagana do zrozumienia kolejnych… Decyzję o tym, czy warto zainteresować się tymi grami i przecierpieć przez (lub obejrzeć) omawianą dziś produkcję – pozostawiam wam. A co do reszty serii… to materiał do przeanalizowana w innym czasie.
Gra jest dostępna z poziomu itch.io (znajduje się tam też polska wersja językowa), oraz w sklepie Steam, gdzie figuruje jako demo dla „Hello Charlotte” (w rzeczywistości – epizodu drugiego). Uwaga, jeżeli ściągniecie na Steamie wspomniane demo i kupicie samą grę – demo zostanie nadpisane przez drugi epizod i w normalny sposób nie można cofnąć tego procesu.
Karrmel21
Autor gry: etherane
Wersja RM: VX Ace
Gatunek: Przygodówka, horror
Status: Pełna wersja
Rok wydania: 2015
Download: itch.io
Gratuluję dołączenia do redakcji Karrmel!
Mam spory problem z fenomenem zachodnich gier horror-przygodówkowych. Sposób budowania atmosfery jest niekiedy dobrze przeprowadzony, jednak sama grywalność takich produkcji… jest często dla mnie nie do przełknięcia. Dlatego ulżyło mi po przeczytaniu tej recenzji. Zgrabnie wypunktowałeś wszystko, przez co odpuściłam sobie dalsze próby i zaniechałam zagłębienia się w uniwersum gier Hello Charlotte.
Aaa, cieszy mnie bardzo ta recenzja, bo jest stonowana i mało w niej superlatywów do opisywania tytułu, co koegzystuje z moim postrzeganiem go. Z opisu, i z pierwszej fali zachwalania i polecania, byłem bardzo zaciekawiony, bo Hello Charlotte brzmi jak coś co powinno mi się absolutnie spodobać a zagrałem i… to tyle, co po latach, mogę powiedzieć o pierwszej części. Była, była okej, nie ruszyłem kolejnych. Wszystko co ten tytuł ma do zaoferowania to opis, który z pozoru brzmi ciekawie i uroczą kreskę przy wizerunkach postaci, która także nie wykorzystuje swojego potencjału. Nie ma ani jednego elementu, w którym czuć, że autor chociaż chciał się wyróżnić. A jednocześnie to nie jest przypadek z rodziny „przynajmniej w tym co robi jest solidne” bo… nie. Każdy poszczególny element jest zaserwowany /średnio na jeża/, co było dla mnie zaskoczeniem, bo jestem przyzwyczajony, że takie wymuskane OCki, na jakie tu wyglądają postacie, idą raczej w przesadzę a nie we wtapianie się w tło.
Raczej nigdy nie będę mieć drugiego podejścia do tego tytułu.