„Nie oceniaj książki po okładce” to znana nam już od pokoleń mądrość życiowa i jeżeli czegoś nauczyły mnie przez lata RM-owe horrory, to na pewno tego, jak często się ona sprawdza. Dobra prezentacja i ładne screenshoty potrafią kryć za sobą wątpliwej jakości gry – co nie dziwne, biorąc pod uwagę jak duża część najbardziej znanych tytułów z tego gatunku pochodzi od artystów i grafików wszelkiej maści. Ci często znają się na rzeczy, jeżeli chodzi o wizualną stronę swoich produkcji, ale kiedy należy zabrać się też za inne aspekty… wtedy, potrafi być różnie. W przypadku opisywanego dzisiaj Black, White and Gray, debiutanckiej i jak na razie jedynej produkcji twórcy kryjącego się pod ksywką Curse – samo rozpoczęcie recenzji tym wywodem sugeruje, z jaką sytuacją będziemy mieli do czynienia.
Zacznijmy od opisu oprawy audio-wizualnej. Jeżeli chodzi o grafikę, ta jest w pełni autorska, a pakiet jest, że tak powiem, pełny – w grze uświadczymy oryginalne tilesety i sprite’y, portrety postaci oraz obrazki na cały ekran. Na szczególną uwagę zasługuje minimalistyczny, lecz wciąż wyrazisty styl produkcji. Technicznie jakość rysunków jest bardzo wysoka, a paleta kolorów, zwłaszcza w przypadku portretów i full artów, ograniczona jest do czerni, bieli oraz odcieni szarości (jak w tytule, geddit???), z nielicznymi elementami ubioru, pokolorowanymi „personalnymi” kolorami dla danych postaci. Metoda jest prosta, ale sprawdza się wyśmienicie – efektem jest oprawa miła dla oka i krótko mówiąc – stylowa. W przypadku grafiki w samej grze, jest trochę gorzej. Podczas rozgrywki ogólna stylizacja pozostaje bez zmian, ale sprite’y i otoczenie są bardzo proste i prawie utylitarne, co trochę kłoci się z tym jak wysokiej jakości są inne obrazki w grze. Ale, to tylko czepianie się – oprawa produkcji jest jej najjaśniejszym punktem i nie dziwne, że to właśnie ona zachęciła mnie do ściągnięcia tytułu.
Gra posiada też oryginalną ścieżkę dźwiękową, wyprodukowaną przez samego twórcę, co dla mnie zawsze jest dużym plusem, ale muzyka nie jest jakoś szczególnie wybitna. Ogólnie coś tam przygrywa w tle i przez całą grę nie czułem powodu, żeby wyciszyć dźwięk (może poza muzyką w menu, które trąciła mi trochę „pierwszym skomponowanym utworem”), ale poza tym – bez szału.
Za to wykonanie techniczne, tak jak grafika, stoi na wysokim poziomie i podczas rozgrywki nie uświadczyłem ani jednego błędu, co jest częstą zmorą innych RM-owych horrorów, w szczególności od debiutujących twórców. Tutaj, na szczęście, nie można się do niczego przyczepić – przejście produkcji idzie gładko, od początku do końca.
Na pierwszy rzut oka Black, White and Gray jest w pełni autorską, bardzo ładną produkcją, która technicznie stoi na wyższej półce z perspektywy przedstawicieli swojego gatunku. Pracujący w pocie czoła autor postarał się i położył fundamenty pod potencjalnego, nowego klasyka. W tej sytuacji ktoś mógłby się zastanowić: „Co mogłoby pójść nie tak, kiedy wszystko wydaje się być na swoim miejscu?”. Rozgrywka i historia, oczywiście! I tutaj trzeba powiedzieć, że… nic nie poszło jakoś szczególnie źle. Tak właściwie, ciężko powiedzieć w tej kwestii cokolwiek, poza tym, jaka ta gra jest boleśnie wręcz przeciętna.
Produkcja, sama w sobie, to krótki horror, gdzie do zdobycia wszystkich zakończeń nie trzeba więcej niż ok. 45 minut, z czego najkrótsza sesja uzyskania jednego z „prawdziwych” zajęła mi mniej niż 10. Jest to głównie zasługa historii pędzącej na złamanie karku, przez co, prawdę mówiąc, trudno się w niej połapać, pomimo jej prostoty. Fabuła kręci się wokół grupy trzech znajomych i obowiązkowego mrocznego sekretu skrywanego przez jednego z nich. Gra rozpoczyna się w domu studentki Paige, która odwiedzona zostaje wieczorem przez jej przyjaciółkę Phoebe i nieoczekiwanie – eks-chłopaka Newtona, który nie kryje napiętego stosunku do swojej byłej partnerki. Zmartwiona dziewczyna, po nieprzyjemnym spotkaniu, odsyła koleżankę do domu, a sama uzbraja się, by stawić czoła potencjalnym, nocnym niebezpieczeństwom… Jest to, właściwie, cały główny zarys fabularny produkcji. Ujawnia się tu też najciekawszy pomysł w grze, czyli to, że historia opowiadana jest z różnych perspektyw, a podczas rozgrywki kierować będziemy każdym z trojga głównych bohaterów. Należy pochwalić też fakt istnienia aż 6 zakończeń, z których te „główne” różnią się od siebie w dość znaczny sposób.
Parę ciekawych pomysłów nie robi jednak dużego wrażenia przez fakt, że ich ilość można policzyć na palcach jednej, okaleczonej ręki, a samo ich wykonanie także pozostawia wiele do życzenia. Weźmy, na przykład, wspomnianą w poprzednim paragrafie zmianę perspektywy. Koncept jest dobry, ale niespójny: większość przypadków zamiany postaci odbywa się na samym początku gry, po czym w pewnym momencie, przez resztę czasu trwania fabuły, będziemy kierować tylko jedną z nich. Nie żeby ostatecznie robiło to jakąkolwiek różnicę, gdyż w moim odczuciu nie dodaje to nic do historii. Ciągle obserwujemy tylko następujące po sobie wydarzenia (z nielicznym skokiem do tyłu, w czasie), a bohaterowie są zbyt płascy, żeby dodać interesującą perspektywę do tego, co dzieje się na ekranie.
Gra, fabularnie, także nie porywa – dialogi są w niższej klasie przeciętności, a sama historia jest bardzo prosta i wypełniona kliszami, co jest trochę zabawne, biorąc pod uwagę fakt jak dezorientująca potrafi być na samym początku przez swoje szybkie tempo. Pomimo tego – większość graczy zapewne domyśli się „twistu”, po ledwie paru minutach spędzonych z grą, a rozwiązanie przygody i ostateczna konfrontacja w „prawdziwym zakończeniu” raczej nikogo nie wprawi w zachwyt. Nie, żeby w innych zakończeniach było lepiej. Tych, jak wspomniano wcześniej, jest aż 6, co jest dość imponujące, przynajmniej do czasu kiedy zorientujemy się, że aż połowa z nich to zwykłe game overy. Przynajmniej, w tych „prawdziwych” jest lepiej, ale dziwne jest to, że jedno z nich praktycznie pomija drugą połowę gry, zamykając rozgrywkę w niecałych 10 minutach.
W kwestii prowadzenia rozgrywki, autor zdecydował się na interaktywną opowieść z kilkoma mini-gierkami upchanymi dla urozmaicenia całości. W grze, w momentach w których nie musimy akurat czytać dialogów, poruszamy się którymś z trojga bohaterów po dość małych mapkach, zbieramy nieliczne przedmioty poprzez klikanie na wszystkie elementy w otoczeniu i staramy się popchnąć fabułę do przodu. Produkcja jest przy tym do bólu liniowa, a postacie automatycznie używają przedmiotów w odpowiednich miejscach, więc rozgrywka przebiega sprawnie, bezmyślnie i bezboleśnie. Jeżeli o mini-gry chodzi, te są w porządku. Zaletą jest ich różnorodność (od próby powstrzymania się od podrapania ręki, poprzez liczenie drgających palców postaci, po zagadkę, gdzie jeden bohater musi przekonać do siebie drugiego za pomocą opcji dialogowych) i dobre wykonanie techniczne oraz wizualne, jednakże nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że są one bardzo proste i szczerze – średnio interesujące. Tak czy inaczej, rozgrywka spełnia swoją robotę w zajmowaniu czasu pomiędzy kolejnymi scenkami dialogowymi, ale z pewnością nie była ona priorytetem przy tworzeniu, co czuć przez cały czas, kiedy w końcu mamy szansę przejąć kontrolę nad postacią.
Black, White and Gray jest trudną grą do ocenienia. Z pewnością nie jest to zła produkcja, zwłaszcza jak na pierwszą próbę wydania gry, ale tym, co zabija całość, jest jej przeciętność w praktycznie każdym aspekcie związanym z rozgrywką i fabułą… Myślę, że w tym wypadku grę tę można polecić tylko komuś, kto myśli że jego/jej czas na tej planecie płynie stanowczo za długo i desperacko potrzebuje zmarnować przynajmniej 30-45 minut życia. Nie jest to złe ani bolesne doświadczenie – problem w tym, że nie ma za bardzo żadnego. Poza kilkoma ciekawymi pomysłami i bardzo porządnym wykonaniem, gra po prostu nie ma wiele do zaoferowania nawet najbardziej niewybrednym fanom RM-owych horrorów. Niestety – produkcja ta to jeden wielki, zmarnowany potencjał. Najgorszy z możliwych typów rozczarowania… Szkoda.
Karrmel21
Autor gry: Curse
Wersja RM: VX Ace
Gatunek: Horror
Status: Pełna wersja
Rok wydania: 2019
Download: itch.io
Szkoda, że gra nie wygląda w całości jak na drugim screenie.
Im więcej recenzji Karmela czytam, tym większe odnoszę wrażenie, że specjalnie sięga po edgy wyglądające horrory spod RM, żeby potem zbesztać je od góry do dołu ścianą tekstu :v Ale nie narzekam, wybornie się to czyta
Ja doceniam takie podejście chłodnej analizy nawet gorszych tytułów, by pokazywać ich wady bez zawahania. Nie opiera się też ładnej estetyce gry, ale rozkłada ją na czynniki pierwsze i sprawdza uważnie, czy poza fajną grafiką autor rozumie, jak się powinno robić gry horrorowe, by miały to coś. Z tego powodu i uznaniem dla reszty redakcji, ale recenzje Karrmela czyta mi się najlepiej z rmtekowego składu.